Chwila wspomnień

W Hiszpanii już mieszkam kilka dobrych lat, kiedy wspominam moje początki, w tym słonecznym kraju, pojawia się uśmiech na mojej twarzy, choć może wtedy wcale nie był mi do śmiechu. Nie wiem, czy wam kiedykolwiek pisałam, dlaczego tu przyjechałam. Przyciągnęła mnie tutaj koleżanka i ciekawość. Koleżanka nie ciągnęła za nogę, zadała tylko mi jedno pytanie i raz. Nie zastanawiałam się ani minuty nad wyjazdem do Hiszpanii. Spakowałam walizkę i za dwa dni byłam już na miejscu.

Kiedy przybyłam do Hiszpanii, nie znałam ani jednego słowa w tym języku. Pracę już miałam załatwioną wcześniej. Przez pierwsze miesiące pracowałam w angielskiej restauracji, więc hiszpański niby nie był mi do niczego potrzebny. Już po kilku dniach ta myśl okazała się trochę błędna.

Problem pojawiał się, kiedy trzeba było wybrać się do urzędu, do banku, w którym nie każdy miał chęci rozmawiać po angielsku, ale najgorsze były wizyty w małym lokalnym sklepie, gdzie przesympatyczny Hiszpan nie umiała ani jednego słowa po angielsku.

Na szczęście liczyłam się z tym, że może nie wszyscy w Hiszpanii będą znać angielski i już w Polsce zakupiłam kieszonkowy słowniczek, który to okazał się niezbędny. Słowniczek mam do dziś, trochę po miętoliłam go przez pierwsze miesiące, ale jeszcze o dziwo ma wszystkie kartki.

Kolejną przydatną pomocą w nauce języka okazała się telewizja i spotkania z tubylcami. A zwłaszcza z jednym, który chętnie uczył mnie nowych słówek. Niezły miał ubaw ze mnie, gdy przekręcałam słowa po kilka razy z rzędu. Na moje szczęście jestem bardzo uparta i nie lubię, jak się ktoś ze mnie nabija, i to właśnie ten upór pchnął mnie do nauki. Nigdy nie chodziłam to typowej szkoły językowej, bo na taką szczerze mówiąc, po prostu nie było czasu.

Najlepszym krokiem w nauce języka, okazało się opuszczenie polskiego towarzystwa i rzucenie się w wir życia wśród Hiszpanów. Tam już nie miałam wyjścia, musiałam się nauczyć. Biedny był tylko właściciel domu, w którym sprzątałam. Często tłumaczył mi coś, a ja mu tylko głupio przytakiwałam, nie rozumiejąc ani słowa. Po jakimś czasie zdał sobie sprawę, że nie rozumiem ani MU, więc brał mnie pod pachę i palcem zaczął pokazywać co mam zrobić. Przez te moje głupie gadanie SI, SI (czyli TAK, TAK), zaczął mnie nawet tak nazywać. Ile się on przeze mnie natracił nerwów. Dodam tylko, że do dziś mamy kontakt ze sobą i zawsze mile wspomina te czasy.

A żeby rozweselić wam, dzisiejszy dzień, pochwalę się, jak wyglądałam w tych pięknych czasach.

 

 

 

Trochę się zmieniłam, prawda? Zdjęcia robione w 2006 roku.

Related posts

Dom z morskiego kontenera – czy na pewno warto?

Hiszpański dla początkujących – 7 kroków na drodze do płynności językowej

10 porad na start w obcym kraju

This website uses cookies to improve your experience. We'll assume you're ok with this, but you can opt-out if you wish. Read More